home » cd catalogue » Didier Lasserre - Silence was pleased » Andrzej Nowak, Trybuna Muzyki Spontanicznej

Didier Lasserre - Silence was pleased

Andrzej Nowak, Trybuna Muzyki Spontanicznej

 

Dzieło Lasserre’a składa się z siedmiu utworów, pogrupowanych w trzy podczęści – Światło (trzy pierwsze), Dzień (dwie kolejne) oraz Noc (dwie ostatnie). Cały strumień dźwiękowy albumu zdaje się być sklejony w jeden ciąg przyczynowo-skutkowy, a napotykane okazjonalnie momenty ciszy stanowią raczej element gry, nie zaś pauzy pomiędzy poszczególnymi utworami. Sam początek Światła, to elektroakustyczna cisza, która ścieli się sprzężeniami i szumami. Po chwili dramaturgicznego bezwładu, do pracy przestępuje trąbka, a zaraz potem klarnet. Muzycy formują swoje frazy w gęsty, niemal freejazzowy flow. Ich dialog szybko przyjmuje formę krótkotrwałych westchnień, które świetnie ze sobą korelują, po czym obumiera w kolejnym paśmie szumów. Teraz do gry wchodzą perkusyjne talerze oraz inside piano. Ten duet ma swoją kulminację, całkiem głośną, po czym gaśnie w strunowej poświacie tła. Pierwsza opowieść wydaje się mocno zaplanowana, ale imponuje brzmieniem, dramaturgicznym rozmachem … i mrokiem niedopowiedzeń. Drugi utwór prowadzi wiolonczela i czyni to w zasadzie jedynie w towarzystwie czerstwej ciszy, brzmiąc przy tym pięknym, post-barokowym tembrem. Po chwili dołącza do niej wokalistka, ale dzieje się to już … w traku trzecim. Kobiecemu głosowi altowemu towarzyszyć zaczyna minimalistycznie piano, które potrafi zaakcentować swoją obecność drobną dawką hałasu.

W blask Dnia wprowadza nas ponownie wiolonczela, która rezonuje z piskliwą elektroakustyką, a po chwili z agresywnymi frazami piana i mocą pogłosu. Narracja zyskuje na abstrakcyjności, stara się uciekać od zaplanowanej kameralistyki w bezmiar swobodnej improwizacji. W połowie utworu pojawia się perkusja, a flow nabiera pewnej rytmiczności. Duet piana i tejże perkusji kreśli nam kilka niemal free jazowych, rozbudowanych pętli. Po chwili do zabawy podłączają się inne instrumenty, a całość narracji osiąga ekspresyjny szczyt. Gaśnie przy westchnieniach klarnetu i wiolonczeli. Przy okazji opowieść płynnie przechodzi do części piątej, którą na swych ramionach dźwigać będzie drummer. Po talerzach, po suchych tomach, kreuje on open-jazzowe solo i ewidentnie czeka na chętnego do tanga, chwilami sięgając nawet do granic ciszy.

Wejście w strefę Nocy także nie potrzebuje tu jakiejkolwiek pauzy. Tym, który podłącza się pod perkusyjne ekscesy jest trębacz. Zmysłowe, wysoko zawieszone duo donikąd się nie spieszy. Po kilku pętlach narracyjnych trębacza zastępuje pianistka i jej minimalistyczny mrok. Na jej zaproszenie reagują nade wszystko klarnet i wiolonczela, a opowieść przybiera barwy dość swobodnej kameralistyki. Na final utworu na scenie pozostaje jedynie pianistka, a po niej, tylko kłęby natarczywego szumu. Końcowy utwór poprzedza coś, co moglibyśmy nazwać ciszą pomiędzy utworami. Na wejściu pracuje elektroakustyczna przestrzeń - szumy, szmery i dźwięki akustyczne, których źródła nie jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać. Tym najaktywniejszym wydaje się być teraz klarnecista. Wszelkie jednak próby budowania narracji giną w narastającym szumie. Ostatnią, która nie daje za wygraną jest pianistka. Znów szyje abstrakcyjnym, minimalistycznym ściegiem, a gdy znajduje wsparcie w odgłosach percussion, można odnieść wrażenie, że duch współczesnego AMM jest także na scenie. Po niedługiej chwili zaczyna bić dzwon, śpiewa wokalistka, znaki życia dają ciepła trąbka, brudna wiolonczela i śpiewny klarnet. Zakończenie płynie wprost z nakazów kompozytora, ale zdaje się być wyjątkowo zmysłowe.