home » cd catalogue » Lila Bazooka - Arashiyama » Andrzej Nowak, Trybuna Muzyki Spontanicznej

Lila Bazooka - Arashiyama

Andrzej Nowak, Trybuna Muzyki Spontanicznej

 

Kolejna płyta także składa się z trzech podczęści. Najpierw mamy Intro, potem - od drugiego do szóstego utworu - Podróż, a ostatnie pięć części, to Wspomnienia z Podróży. Album otwiera samotny bassoon, który zaczyna kameralnym tembrem i dość matowym brzmieniem, a kończy w nastroju silnie rozimprowizowanym. Uprzedźmy wypadki - w trakcie rzeczonej Podróży będzie nam dostarczał takich improwizowanych akcentów dość dużo, z kolei we Wspomnieniach … raczej przejmie na siebie rolę budowania rytmu i kreowania sfery basowej dla bardziej ustrukturyzowanych narracji.

Druga opowieść zaczyna się od brzmienia masywnego dęciaka, którego narracja systematycznie otaczana jest powłoką dość dynamicznej, ambientowej elektroniki, a także kolejnymi ścieżkami dętymi, budowanymi jednak w nieco wyższym rejestrze. Flow przypomina samo multiplikującą się ścieżkę dźwiękową, coraz silnej zanurzającą się w ambiencie i repetycji. Dodatkowym elementem łagodzenia strumienia fonii i budowania piosenkowej narracji jest zmysłowy, kobiecy wokal. W kolejnej opowieści pojawia się recytacja z off-u, a głos wokalistki wydaje się być przepuszczony przez wokoder. W czwartej części na wejściu dostajemy garść dźwięków otoczenia, przypominających zgiełk stacji kolejowej. Bassoon przemyca teraz do narracji nieco post-jazzowych fraz, brzmiąc przy tym dość siarczyście. Elektronika robi swoje, innymi słowy – znów najpierw łagodzi obyczaje, a potem gęstnieję i sieje niepokój mroczną aurą. Piąta historia ciekawie się piętrzy, pod koniec przyjmuje formę zbiorowego krzyku, stanowiąc przy okazji chyba najbardziej efektowny fragment całej plyty. Finałowa część Podróży znów pod dyktando dęciaka, który nabiera intrygującej intensywności, po czym ściele się do snu w kolejnych warstwach ambientu.

W części Wspomnieniowej pojawiają się japońskie organy ustne, które w dwóch utworach w zasadzie przejmują rolę budowania warstwy melodyjnej. Bassoon albo milczy, albo bierze na siebie ciężar kreowania rytmu i warstwy basowej, dając przestrzeń pozostałym dźwiękom do swobodnego hasania po scenie. Czasami pachnie tu rockowym koncertem, czasami zgrabną piosenką, w tle jednak zawsze liczyć możemy na ciekawe, ambientowe spiętrzenia. W części dziewiątej szczególnie imponujące jest tempo, w jakim bassoon podaje rytm. Ostatnie dwa utwory nieco gubią jakość. Przedostatni, to w zasadzie solowa ekspozycja mouth organ, z kolei finałowy utwór zdaje się być dość przesłodzony, ale też budzi urokliwe skojarzania z … Julee Cruise.